Wróć
do recenzji
- NIE ŻYJĘ. MNIE TAKŻE ZABILI.
Słowa starszej kobiety rozdzierały moje serce.
- Proszę, powiedz mi, co się wtedy stało? - María powiedziała
to tak cichutko, że musiałam wytężać słuch, by wychwycić jej
hiszpańska mowę.
- Ucałowałam maleństwa i poszłam na rynek - spuściła głowę
i obniżyła ton swego głosu.
- Nie wiedziałam, że już nigdy więcej ich nie zobaczę.
W mojej głowie rozlegały się zdania przekładane z języka k'akchiquel
na hiszpański i z powrotem. Istna pętla lingwistyczna w takt
odpowiedzi następujących po pytaniach. Tłumaczenie nie było
niczym innym niż otępiającą recytacją.
- Kiedy pani wróciła do domu, Senora Ch'i'p?
- A que hora regreso usted a su casa, Senora Ch'i'p?
- Chice ramaj xatzalij pa awachoch, Ixoq Ch'i'p.
- Późnym popołudniem. Sprzedałam wszystką fasolę.
- Dom był spalony?
- Tak.
- Czy twoja rodzina była w środku?
Skinienie głową.
Przyglądałam się rozmówcom. Starszej kobiecie, jej synowi
w średnim wieku, młodej antropolog kulturoy Maríi Paiz. Przywoływali
zbyt przykre wspomnienia, by opisać je słowami. Gdzieś wewnątrz
czułam przypływ złości i smutku niczym burzowe chmury zbierające
się na horyzoncie.
- Co zrobiliście?
- Pochowaliśmy ich w pośpiechu w studni, zanim wrócili żołnierze.
Przyglądałam się starej kobiecie. Miała pozdzierane ręce,
jej długi warkocz był szary. Otulający jej głowę materiał
utkany we wzorki w kolorze jasno czerwonym, różowym, żółtym
i niebieskim, był starszy niż otaczające nas góry. Jeden z
jego rogów dawno wytarł czas. Twarz staruszki przypominała
brązowe sztruksy.
Kobieta nie uśmiechała się. Nie marszczyła brwi. Ku mej uldze,
jej wzrok nie szukał wzroku innych. Wiedziałam, że jeśli napotkam
jej spojrzenie choćby na chwilę, ból, jaki w nim odczytam,
byłby nie do zniesienia. Może rozumiała to i odwróciła wzrok,
by uniknąć wprowadzania innych do piekła, które zdradzały
czaiło się w jej oczach.
A może był to po prostu brak zaufania. Może rzeczy, które
widziała, sprawiły, że niechętnie przyglądała się nieznanym
twarzom.
Poczułam zawroty głowy. Odwróciłam wiadro do góry dnem, usiadłam
na nim i rozejrzałam się dookoła.
Siedziałam na wysokości prawie dwóch tysięcy metrów w zachodniej
części Wyżyny Gwatemalskiej, na dnie wąwozu o stromych zboczach,
w wiosce Chupan Ya, gdzieś między górami. Około sto dwadzieścia
pięć kilometrów na północny-zachód od miasta Gwatemala - stolicy
kraju.
Wokół mnie kwitły zielone, bujne lasy, urozmaicone niewielkimi
polami i ogródkami zatopionymi w nich niczym wysepki na morzu.
Tu i tam rzędy utworzonych przez człowieka tarasów tworzyły
wielką szachownicę schodzącą po górskich zboczach niczym swawolne
wody wodospadów. Mgły otulały najwyższe szczyty, zacierając
ich kontury z delikatnością pędzla Moneta.
Wolałabym, aby moje otoczenie było piękniejsze. Wspaniałe
Góry Smocze.
Chociaż mam domy i w Północnej Karolinie, i Quebecku, gdzie
pracuję jako antropolog sądowy dla amerykańskiego i kanadyjskiego
wymiaru sprawiedliwości, w ramach wolontariatu wyjechałam
na jeden miesiąc do Gwatemali jako konsultantka Gwatemalskiej
Fundacji Antropologii Sądowej (FAFG). Fundacja ta zajmowała
się odnajdywaniem i identyfikacją szczątków osób, które zaginęły
podczas wojny domowej w latach 1962-1996, w jednym z najbardziej
krwawych konfliktów w historii Ameryki Łacińskiej.
Wiele się nauczyłam na tydzień przed przyjazdem. Szacunkowa
liczba zaginionych waha się od jednego do dwóch tysięcy. Masowej
rzezi dokonała armia gwatemalska i współpracujące z nią organizacje
paramilitarne. Większość zabitych stanowili chłopi. Wiele
było również kobiet i dzieci.
Zazwyczaj ofiary rozstrzeliwano lub cięto maczetami. Nie każda
wioska miała tyle szczęścia co Chupan Ya. Tutaj ci, którzy
przeżyli, mieli czas, aby pogrzebać zabitych. Bardzo często
ciała grzebano w masowych grobach bez żadnych oznaczeń, składowano
w rzekach, pozostawiano pod ruinami chat lub domów. Rodzinom
niczego nie wyjaśniano, nie tworzono list zaginionych ani
żadnych zapisków. Komisja ONZ do spraw wyjaśniania faktów
historycznych uznała tę masakrę za ludobójstwo Majan.
Rodziny i sąsiedzi nazywali zaginionych członków "desaparecidos".
Zaginieni. Fundacja FAFG próbowała odnaleźć ich albo ściślej
rzecz ujmując ich szczątki. Pojechałam tam, aby im pomóc.
Tutaj, do Chupan Ya, patrole wojskowe i cywilne wtargnęły
w sierpniowy poranek 1982 roku. Mężczyźni uciekali, bojąc
się, że zostaną oskarżeni o kolaborację z lokalną partyzantką
i skazani. Kobietom kazano zabierać dzieci i gromadzić się
na wyznaczonych farmach. Były posłuszne rozkazom, bo się bały.
Posłuszeństwo nie ustrzegło je przed drmatem. Kiedy żołnierze
odnajdywali kobiety w miejscach, do których kazano im się
udać, gwałcili je godzinami, a później zabijali je wraz z
dziećmi. Każdy dom w dolinie został doszczętnie spalony.
Ci, krórzy przeżyli, wspominali o pięciu masowych mogiłach.
Mówiło się, że dwadzieścia trzy kobiety i dzieci spoczywają
na dnie studni wykopanej za plecami Senory Ch'i'p.
Starsza kobieta kontynuowała swoją historię. Zza jej ramion
wyłaniała się konstrukcja, którą postawiliśmy trzy dni wcześniej,
aby zabezpieczyć studnię przed deszczem i słońcem. Plecaki
i futerały aparatów fotograficznych wisiały na metalowych
słupkach, a namioty przykrywały wejście do wykopu. Pudełka,
wiadra, łopaty, kilofy, pędzle i pojemniki do przechowywania
leżały tam, gdzie pozostawiliśmy je rano.
Lina rozciągnięta od tyczki do tyczki wokół wykopu tworzyła
granicę oddzielającą obserwatorów od pracowników. Przed nią
siedziało bezczynnie trzech członków zespołu fundacji FAFG.
Za liną stali mieszkańcy wioski, którzy codziennie przychodzili,
aby w ciszy obserwować prace oraz policyjni strażnicy, którym
nakazano nas ogrodzić.
Byliśmy blisko odkopania dowodu, gdy dostaliśmy nakaz przerwania
robót. Z ziemi zaczął wydostawać się popiół i żar. Jej kolor
zmieniał się z mahoniowego w cmentarnie czarny. Znaleźliśmy
kosmyk włosów dziecka na sicie, skrawki ubrań i malutką tenisówkę.
Dobry Boże. Czyżby naprawdę rodzina tej starszej kobiety leżała
zaledwie kilka centymetrów od miejsca, w którym zaprzestaliśmy
kopać?
Pięć córek i dziewięcioro wnucząt zastrzelonych, pociętych
maczetami i spalonych we własnym domu razem z kobietami i
dziećmi z sąsiedztwa. Jak można znieść taką stratę? Cóż życie
może dać tej staruszce prócz bezgranicznego bólu?
Ponownie spoglądając na otaczający krajobraz, zauważyłam pół
tuzina obejść gospodarskich wyrzeźbionych w krajobrazie. Gliniane
mury, dachy z kafelków, kłęby dymu unoszące się znad kominków,
na których gotowano jedzenie. Każde z obejść miało brudne
podwórko, wygódkę na zewnątrz i wychudzonego psa, a nawet
dwa. Co bogatsi mieli kurczaki, wychudłego wieprza, rower.
Dwie z córek Senory Ch'i'p mieszkały w skupisku chałup na
zachodniej skarpie, wpół drogi do góry. Reszta jej potomstwa
mieszkała na szczycie, tam gdzie Fundacja FAFG zaparkowała
swoje samochody. Kobiety były zamężne, ale Senora nie pamiętała,
w jakim były wieku. Ich dzieci miały trzy dni, dziesięć miesięcy,
dwa, cztery i pięć lat.
Najmłodsze córki staruszki, jedenasto- i trzynastoletnia,
wciąż mieszkały razem z nią.
Rodziny, połączone siecią dróżek i wspólnymi genami. Cały
ich świat stanowiła ta dolina.
Wyobraziłam sobie Senorę Ch'i'p wracającą tamtego dnia. Być
może pokonywała ten sam brudnym szlak, którym nasz zespół
każdego ranka schodził na dół i wchodził pod górę wieczorem.
Sprzedała całą fasolę i prawdopodobnie była z tego bardzo
zadowolona.
Czekał na nią horror.
Dwie dekady to nie jest czas wystarczająco długi, aby o wszystkim
zapomnieć. Życie nie jest wystarczająco długie.
Zastanawiałam się, jak często myślała o ofiarach. Czy ich
zjawy towarzyszyły jej, kiedy wlokła się na rynek? Podążały
za nią tą samą drogą, którą szła również tamtego dnia? Czy
każdej nocy spały za obszarpaną szmatą zasłaniającą jej okno,
gdy ciemność zstępowała w dolinę? Czy o tych ludziach śniła?
Czy do nich się uśmiechała i śmiała, jakby nadal żyli? A może
widziała ich takimi, jakich wtedy znlazła: zakrwawionych,
zwęglonych, zabitych?
Moje wyobrażenia były niejasne. Podniosłam znowu głowę, utkwiłam
wzrok w błocie. Jak to możliwe, aby człowiek zrobił TO drugiemu
człowiekowi? Bezbronnym i niestawiającym oporu kobietom i
dzieciom? W dali usłyszałam uderzenie pioruna.
Sekundy, może i lata później wywiad się zakończył, a nieprzetłumaczone
pytania zawisły w próżni. Kiedy przyglądałam się Maríi, tłumacz
zwrócił jej uwagę na wzgórze tuż za moimi plecami. Senora
Chip nadal wpatrywała się w swoje sandały, z dłonią na policzku
i piąstkami zaciśniętymi jak u noworodka.
- Mateo wrócił - powiedziała Elena Norvillo, członkini FAFG
z regionu El Pete´n. Odwróciłam się, gdy nadepnęła mi na stopy.
Reszta zespołu obserwowała wszystko z namiotu.
Dwóch mężczyzn schodziło w dół ścieżką wijącą się wąwozem.
Prowadzący miał na sobie niebieską wiatrówkę, sprane dżinsy
i brązową czapkę. Chociaż nie mogłam odczytać napisu z miejsca,
w którym siedziałam, wiedziałam, że litery na czapce układają
się w skrót FAFG. Sześcioro z nas, czekających tutaj na miejscu,
nosiło takie same czapki. Mężczyzna, idący za Mateo, ubrany
w garnitur i krawat, targał rozwalające się krzesło.
Patrzyliśmy, jak ostrożnie kroczyli przez postrzępione pola
kukurydzy, otoczone przez pół tuzina innych upraw. Sadzonki
fasoli, ziemniaków, mało ważne dla nas, podstawa pożywienia
i dochodów dla rodzin, które je uprawiały.
Kiedy zbliżyli się na odległość osiemnastu metrów, Elena krzyknęła
w ich kierunku:
- Macie?
Mateo odpowiedział gestem, podnosząc do góry prawy kciuk.
Lokalny sędzia wydał nakaz zawieszenia prac. Według jego interpretacji
nakazu ekshumacji, nie wolno było prowadzić żadnych prac bez
obecności sędziego, gwatemalskiego odpowiednika lokalnego
adwokata. Kiedy przybył na miejsce prac dzisiaj rano i nie
zastał żadnego sędziego na miejscu, nakazał wstrzymanie prac.
Mateo pojechał do stolicy Gwatemali, aby unieważnić ten nakaz.
Teraz podszedł bezpośrednio do dwóch umundurowanych ochroniarzy,
członków Cywilnej Policji Narodowej i przedstawił im dokument.
Starszy glina poprawił uchwyt broni półautomatycznej, wziął
dokument, przeczytał. Błyszczący czarny daszek jego czapki
odbijał gasnące światło popołudnia. Drugi policjant, o znudzonym
wyrazie twarzy, stał z wysuniętą do przodu stopą.
Po krótkiej wymianie zdań z gościem w garniturze, starszy
glina zwrócił dokument Mateo i kiwnął głową.
Mieszkańcy wioski patrzyli w ciszy, ale z uwagą, gdy Juan,
Luis i Rosa przybijali piątki między sobą. Mateo i jego towarzysz
dołączyli do reszty stojących przy studni. Podeszła do nich
Elena.
Przechodząc do namiotu, ponownie przyjrzałam się Senorze Ch'i'p
i jej dorosłemu synowi. Mężczyzna miał zmarszczone brwi, a
jego twarz wyrażała tylko nienawiść. Zastanawiałam się, w
kogo była wymierzona. W tych, którzy zmasakrowali jego rodzinę?
A może w tych, którzy przybyli tutaj z innego świata, aby
zakłócić spokój ich kości? W oddalone od tego miejsca władze,
które zabraniały zbadania tego mordu? A może nienawidził siebie,
za to, że przeżył tamten dzień? Jego matka stała bez ruchu
z obojętną twarzą.
Mateo przedstawił nam mężczyznę w garniturze. Był to Roberto
Amado, przedstawiciel sędziego z biura lokalnego adwokata.
Sędzia z Gwatemali zarządził, że obecność Amado jest konieczna
ze względu na wymogi zezwolenia na ekshumację. Amado będzie
z nami podczas wykonywania prac. Będzie obserwował i nagrywał,
a potem przedstawi wyniki naszych prac sądowi.
Roberto przywitał się z każdym z nas, po czym przeszedł w
róg wyznaczony linami i usiadł. Mateo zaczął wydawać polecenia.
- Luis, Rosa, przesiewajcie. Tempe i ja będziemy kopać. Juan,
czyść znaleziska. Gdy zajdzie taka konieczność, będziemy się
zmieniać.
Mateo miał na górnej wardze niewielką bliznę w kształcie litery
V, która rozszerzała się w formę litery U, kiedy się uśmiechał.
Dzisiaj V pozostawało wąskie jak szpikulec.
- Elena, dokumentuj i fotografuj. Spis części szkieletów,
rzeczy, zdjęć. Zapisujemy każdą najmniejszą cząsteczkę.
- Gdzie są Carlos i Molly? - spytała Elena.
Carlos Menzes był członkiem argentyńskiej organizacji praw
człowieka. Wspierał swoimi radami FAFG od chwili jej powstania
w 1992 roku. Molly Carraway była archeologiem przybyłym z
Minnesoty.
- Jadą inną ciężarówką, która przyda się nam jako dodatkowy
środek transportu. Będziemy potrzebowali jeszcze jednego samochodu,
by opuścić to miejsce ze sprzętem i odkopanymi przedmiotami.
Popatrzył na niebo.
- Burza nadejdzie za jakieś dwie godziny, a jak będziemy mieli
szczęście, może za trzy. Odnajdźmy tych ludzi, zanim ktoś
zasypie nas prawniczymi bzdurami.
Gdy zbierałam kielnie i wkładałam je do wiadra wiążąc długą
liną, Mateo wsadził nakaz sądowy do swojej torby, po czym
przewiesił ją na metalowej poprzeczce. Jego oczy i włosy były
czarne, a ciało niskie i tęgie. Rozbudowane mięśnie karku
i ramion napinały się, gdy razem z Luisem odrzucali do tyłu
namiot przykrywający wylot wykopu ekshumacyjnego.
Mateo postawił but na pierwszym z ziemnych schodków, ukształtowanych
na ścianie wykopu. Krawędzie kruszyły się, osypując ziemię
na dwa metry w głąb. Osypujące się kaskadowo cząsteczki wydawały
delikatny dźwięk, gdy Mateo powoli schodził do studni.
Kiedy zszedł na dno, podniosłam wiadro i zapięłam wiatrówkę.
Trzy dni tutaj nauczyły mnie, że maj jest piękny na wyżynach,
ale pod ziemią chłód przeszywa do szpiku kości. Każdego wieczora
opuszczałam Chupan Ya całkowicie wyziębiona.
Idąc za Mateo, stawiałam stopy bokiem, sprawdzając każdy prowizoryczny
stopień. Wkrótce z każdej strony otoczył mnie mrok. Mój puls
przyspieszył.
Mateo podał mi wyciągniętą dłoń. Zeszłam z ostatniego schodka
i stanęłam w dziurze nie większej niż sześć metrów kwadratowych.
Ściany i dno były śliskie, a powietrze wilgotne i zgniłe.
Waliło mi serce. Kropla potu płynęła bruzdą wzdłuż kręgosłupa.
Tak jak to z reguły bywa w wąskich, ciemnych miejscach.
Odwróciłam się od Mateo, zamierzając oczyścić moją kielnię.
Zadrżały mi ręce.
Zamknęłam oczy. Walczyłam z klaustrofobią. Myślałam o mojej
córce. Katy ucząca się chodzić, Katy na Uniwersytecie w Virginii,
Katy na plaży. Przypominałam sobie Birdiego - mojego kota.
Mój dom w Charlottcie, moje mieszkanie w Montrealu.
Zagrałam w grę polegającą na powtarzaniu słów piosenek. Pierwszą
piosenką, jaka wpadła mi do głowy był Harvest Moon Neila Younga.
Mój oddech uspokoił się, a serce biło wolniej.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Pięćdziesiąt siedem
sekund - nie tak dobrze jak wczoraj, ale lepiej niż we wtorek
i dużo lepiej niż w poniedziałek.
Mateo już klęczał na kolanach, zeskrobując wilgotną ziemię.
Przeszłam do przeciwnego rogu wykopu i przez dwadzieścia minut
oboje pracowaliśmy, nie odzywając się do siebie, używając
kielni, badając ziemię i zgarniając ją do wiader.
Przedmioty pojawiały się z coraz większą częstotliwością.
Kawałek szkła. Kawałek metalu. Zwęglone drewno. Elena pakowała
je do torebek i każdy z osobna opisywała.
Dotarł do nas hałas z zewnątrz wykopu. Żarciki. Pytania. Szczekanie
psa. Od czasu do czasu spoglądałam do góry, nieświadomie dodając
sobie otuchy.
Twarze spoglądające w dół. Mężczyźni w kapeluszach gaucho,
kobiety w tradycyjnych tkaninach majskich, maleństwa uczące
się chodzić, przyklejone do matczynych spódnic. Dzieci, owinięte
bezpiecznie w tęczowe materiały, przyglądały się swymi okrągłymi,
czarnymi oczkami. Widziałam setki odmian wysokich kości policzkowych,
czarnych włosów i skóry w kolorze sjeny.
Raz, spojrzawszy w górę, zobaczyłam malutką dziewczynkę z
rękoma nad głową. Oplotła paluszki wokół liny ograniczającej
wykop. Typowy dzieciak. Pucołowate policzki, brudne stopy,
koński ogon.
Ukłucie bólu.
Ten dzieciak był w tym samym wieku, co jedna z wnuczek Senory
Ch'i'p. Włosy dziewczynki były spięte taką samą spinką do
włosów, jaką znaleźliśmy na sicie.
Uśmiechnęłam się. Mała odwróciła twarz i przycisnęła ją do
nóg swojej matki. Brązowa dłoń opadła i pogłaskała dziewczynkę
po głowie.
Według świadków, dziura, w której kopaliśmy, miała być zbiornikiem
na wodę. Jego budowę rozpoczęto, ale nigdy nie ukończono,
ponieważ w noc masakry posłużył za nieoznaczony grób.
Grób dla ludzi takich jak ci czuwający na górze.
Gdy ponownie zabierałam się za kopania, kłębiła się we mnie
złość.
Skup się, Brennan. Przelej swe wzburzenie na odkopywanie dowodów.
Rób to, co możesz zrobić.
Dziesięć minut później moja kielnia natrafiła na coś twardego.
Odłożyłam narzędzie i zaczęłam odgarniać palcami błoto.
Obiekt był cienki jak ołówek, ze zgiętą szyją zakończoną pomarszczoną
powierzchnią. Nad szyją znajdowała się mała czapeczka. Szyję
i czapkę otaczała okrągła miseczka.
Przysiadłam na piętach i badałam znalezisko. Kość udowa i
miednica. Bioderko chłopca, który miał nie więcej niż dwa
latka.
Spojrzałam do góry, a mój wzrok spotkał się ze wzrokiem małej
dziewczynki. Znowu zniknęła. Gdy wróciła, zerkała zza fałd
spódnicy swojej matki, uśmiechając się nieśmiało.
Słodki Jezu.
Łzy cisnęły mi się do oczu.
- Mateo.
Wskazałam na małe kości. Mateo przywlókł się do mojego narożnika.
Kość udową na całej długości pokrywały szare i czarne plamy
powstałe na skutek kontaktu z ogniem i dymem. Jej koniec był
zwapniały, co sugerowało intensywniejsze palenie.
Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Wreszcie Mateo
przełamał się i powiedział niskim głosem:
- Znaleźliśmy je.
Kiedy Mateo wstał i powtarzał swoje słowa, cały zespół zgromadził
się przy krawędzi studni.
Przelotna myśl. Kogo mamy, Mateo? Znaleźliśmy ofiary, a nie
zabójców? Jaka jest szansa, że któryś z tych uprawnionych
przez rząd rzeźników kiedykolwiek zostanie oskarżony i skazany?
Elena odłożyła aparat fotograficzny i postawiła plastikowy
znacznik z napisanym na nim numerem "1". Postawiłam
numerek obok znaleziska. Zrobiłam kilka zdjęć.
Mateo i ja powróciliśmy do kopania, a inni do przesiewania
i przenoszenia. Po godzinie i ja zabrałam się za sito. Potem
ponownie zeszłam do studni.
Burza zatrzymała się gdzieś dalej, a zbiornik na wodę opowiadał
nam swoją historię. Znalezione dziecko było jednym z ostatnich
złożonych do tajnego grobu. Pod nim i wokół niego zalegały
szczątki innych osób. Niektóre niedopalone, inne ledwie nadpalone.
Zanim nastało późne popołudnie, nadaliśmy siedem numerów naszym
znaleziskom. Pięć czaszek złożonych pośród kłębowiska kości,
zmuszało do odwrócenia wzroku. Były to kości trzech dorosłych
ofiar i co najmniej dwojga młodocianych. Numer jeden - dziecko.
W przypadku pozostałych - oszacowanie wieku było niemożliwe.
O zmierzchu odkryłam, że spędzę tutaj resztę swojego życia.
Przez ponad godzinę pracowałam nad szkieletem numer pięć.
Znalazłam czaszkę i dolną szczękę, oczyściłam z ziemi kręgosłup,
żebra, miednicę i kończyny. Udało mi się znaleźć nogi. Kości
stopy były zmieszane z kośćmi ofiary leżącej obok.
Szkielet numer pięć był szkieletem kobiety. Oczodoły nie miały
zaznaczonych grzbietów, kości policzkowe były cienkie i gładkie,
a wyrostek sutkowaty mały. Dolna część ciała była owinięta
w kawałek zniszczonej spódnicy, identycznej jak tuziny spódnic
ponad moją głową. Zardzewiała obrączka okalała cieniutki paliczek.
Chociaż kolory były spłowiałe i zabrudzone, dostrzegłam wzór
tkaniny okrywającej górną część tułowia. Pomiędzy kośćmi ramienia,
na pogruchotanej klatce piersiowej leżał tobołek z materiału
o innym wzorze. Ostrożnie odsunęłam jeden róg, wsunęłam opuszki
palców do środka, a następnie odsłoniłam wierzchnią powłokę
materiału.
Kiedyś, w laboratorium w Montrealu, poproszono mnie o zbadanie
zawartości płóciennej torby znalezionej na brzegu jeziora.
Wyciągnęłam z niego kilka skałek i kości tak delikatnych,
że w pierwszej chwili sądziłam, że mogą być kośćmi ptaków.
Myliłam się. Worek zawierał szczątki trzech kociaków, obciążonych
tak, aby poszły na dno jeziora. Moje oburzenie było tak duże,
że uciekłam z laboratorium. Musiałam przejść kilka kilometrów,
zanim ponownie wróciłam do pracy.
W tobołku trzymanym przez szkielet numer pięć, znalazłam łuk
dysków kręgosłupa z okalającą go malutką klatką piersiową.
Kości ramion i nóg miały rozmiar zapałek. Malutka szczęka.
To był wnuczek Senory Ch'i'p.
Pośród cieniutkich jak papier części czaszki znalazłam pocisk
556, wystrzelony z karabinu szturmowego.
Przypomniałam sobie, co czułam, kiedy znalazłam szczątki zmasakrowanych
kociąt. Teraz poczułam wściekłość. Przy grobie nie było żadnych
uliczek, którymi można by się przejść. Brak możliwości, by
pokonać złość. Gapiłam się na małe kostki, próbując wyobrazić
sobie człowieka, który pociągnął za spust. Jak mógł spać nocami?
Jak teraz może spojrzeć w oczy ludziom?
O szóstej Mateo kazał nam skończyć pracę. W powietrzu wisiał
deszcz, a przez ciężkie, czarne chmury przebijały się żyłki
światła. Tubylcy rozeszli się.
Sprawnie przykryliśmy studnię, złożyliśmy sprzęt, który mogliśmy
odstawić na bok i załadowaliśmy na samochody to, co musieliśmy
zabrać. Gdy zespół pracował, rozpadało się na dobre. Zimne
krople brzdękały w prowizoryczny dach nad naszymi głowami.
Amado, z kamiennym wyrazem twarzy, czekał ze złożonym batystowym
krzesłem.
Mateo podpisał księgi nadzoru policjantom i wyruszyliśmy w
drogę przez pola kukurydzy, posuwając się jeden za drugim
niczym mrówki po śladach zapachowych. Dopiero rozpoczęliśmy
naszą długą, stromą wspinaczkę, kiedy zaczęła się burza. Gęsty,
ulewny deszcz przemoczył włosy i ubrania. Błysnęło. Uderzył
piorun. Drzewa i źdźbła kukurydzy pochylały się na wietrze.
W ciągu kilku minut woda zmieniła ścieżki w potok śliskiego,
brązowego błota. Raz za razem potykałam się, uderzając mocno
w kolana i inne części ciała. Czołgałam się, chwytając prawą
ręką roślinności, a w lewej taszcząc torbę z kielniami. Moje
stopy walczyły przyczepność osuwającą się ziemią. Silny deszcz
i ciemność przesłaniały widok, mogłam tylko słyszeć innych
nade mną i pode mną. Ich przygarbione sylwetki jaśniały za
każdym razem, gdy niebo rozświetlały błyskawice. Drżały mi
nogi, paliło mnie w klatce piersiowej.
Wieki później dotarłam na grzbiet i wczołgałam się na skrawek
ziemi, gdzie jedenaście godzin temu pozostawiliśmy samochody.
Kładłam łopaty na pace furgonetki, kiedy rozległ się ledwie
słyszalny dzwonek satelitarnego telefonu Mateo.
- Czy ktoś to może odebrać? - krzyknął.
Ześlizgując się w kierunku szoferki, chwyciłam plecak, odkopałam
telefon i odebrałam.
- Tempe Brennan krzyknęłam.
- Jeszcze tam jesteście? - usłyszałam pytanie w języku angielskim.
To była Molly Carraway, moja koleżanka z Minnesoty.
- Właśnie wyruszamy. Leje jak diabli - krzyczałam, ocierając
wodę z twarzy.
- A tutaj jest sucho.
- Gdzie jesteś?
- Koło Solola. Późno wyjechaliśmy. Słuchaj, wydaje się nam,
że jesteśmy śledzeni.
- Śledzeni?
- Czarny sedan siedzi nam na ogonie od samej Gwatemali. Carlos
próbował kilku manewrów, aby ich zgubić, ale ten facet trzyma
się nas jak przeziębienie.
- Czy możesz zobaczyć, kto prowadzi?
- Niezupełnie. Szyby są przyciemnione i ....
Usłyszałam głuchy łomot, krzyk i zakłócenia, jak gdyby telefon
został rzucony i toczył się.
- Jezu Chryste! - głos Carlosa brzmiał głucho z oddali.
- Molly?
Usłyszałam wzburzone słowa, ale nie mogłam ich zrozumieć.
- Molly, co się dzieje?
Krzyki. Kolejny łomot. Szuranie. Klakson samochodu. Głośny
zgrzyt. Męskie głosy.
- Co się dzieje? - niepokój spowodował, że mój głos podniósł
się o oktawę.
Bez odpowiedzi.
Ktoś wykrzyczał jakiś rozkaz.
- Pieprz się! - odkrzyknął Carlos.
- Molly! Powiedz mi, o co chodzi! - prawie wrzeszczałam do
słuchawki. Pozostali przerwali pakowanie i gapili się na mnie.
- Nie! - powiedziała jakby zza światów Molly Carraway. Jej
głos był niski, brzęczący i przerażony. - Proszę. Nie!
Dwa głuche strzały.
Krzyk.
Kolejne dwa.
Martwa cisza.
|
:: Beletrystyka
:: Podręczniki
:: Wspomnienia
:: Kryminały
:: Inne
:: Po angielsku
W dziale "Popularne":
:: As w rękawie
:: Adwokat
:: Colorado Kid
:: Cień znad jeziora
:: Decathexis
:: Deja Dead
:: Diabelska przypadłość
:: Giń
:: Kryminały
:: Krwawe zbrodnie
:: Komisarz Maciejewski
:: Kości w proch
:: Koszmar na miarę
:: Nagie kości
:: Największa przyjemność świata
:: Okruchy śmierci
:: Predator
:: Poniedziałkowa żałoba
:: Pogrzebane tajemnice
:: Śmiertelny koktajl
:: Śmierć za dnia
:: Ślad
:: Uwikłany
:: Wyspa Psów
:: Zegarmistrz
:: Zabójcza podróż
:: Zakopane: Luftkurort 1940
|