 |
Kathy
Reichs
Kości w proch
Dla Tempe Brennan odkrycie szkieletu młodej dziewczyny
w Akadii w Kanadzie, to więcej niż następna zwykła sprawa.
Evangeline, najlepsza przyjaciółka Tempe z dzieciństwa,
również pochodziła z Akadii. Dziewczynka była najbardziej
egzotyczną osobą w świecie ośmioletniej Tempe. Kiedy
zniknęła, Tempe ostrzegano, aby jej nie szukała, nazywając
Evangeline "niebezpieczną". Trzydzieści lat
później, przepełniona wspomnieniami, Tempe zastanawia
się czy znalezione szczątki mogą należeć do przyjaciółki,
którą straciła wiele lat wcześniej oraz co oznaczają
dziwne zmiany na kościach. W międzyczasie, chłopak Tempe,
Ryan, prowadzi dochodzenie w sprawie serii zabójstw.
Dwie dziewczyny nie żyją. Trzy następne uznano za zaginione.
Czy możliwe, aby szkielet znaleziony w Nowym Brunszwiku
był częścią schematu? Podczas gdy Tempe korzysta z najnowszych
osiągnięć antropologii sądowej aby zgłębić przeszłość,
Ryan tropi seryjnego mordercę. |
O autorce:
Kathy Reichs, podobnie jak jej bohaterka
Temperance Brennan, jest antropologiem sądowym w Gabinecie
Medyka Sądowego Północnej Karoliny. Ponadto pracuje w Laboratorium
Kryminalistycznym i Medycyny Sądowej w prowincji Quebec. Kathy
Reichs jest jednym z pięćdziesięciu sześciu antropologów,
który otrzymali certyfikat American Board of Forensic Anthropology.
Razem z misją ONZ identyfikowała ofiary ludobójstwa w Rwandzie
i Gwatemali oraz pracowała w Strefie Zero po zamachach terrorystycznych
w Nowym Jorku.
Kathy Reichs pochodzi z Chicago, gdzie ukończyła studia
i otrzymała najpierw stopień magistra, a po błyskotliwej karierze
naukowej tytuł profesora antropologii University of Borth
Carolina w Charlotte. Obecnie dzieli swój czas pomiędzy pracę
i pisanie, mieszkając w Charlotte i Montrealu.
Autorce sławę przyniosła książka "Deja Dead",
która stała się bestsellerem "New York Timesa" i
zdobyła Ellis Award w 1997 r. dla Powieści - Debiutu.
Do tej pory napisała jedenaście powieści o przygodach Temperance
Brennan, które zostały przetłumaczone na ponad 30 języków
i sprzedane w milionowych nakładach.
Reichs zainspirowała swoimi książkami twórców serialu "Kości"
oraz została współproducentką serialu.
Warto odwiedzić stronę internetową autorki, znajdującą się
pod adresem: www.kathyreichs.com
Przeczytaj fragment:
Dzieci umierają. Ludzie znikają. Ludzie umierają. Dzieci
znikają.Prawdy te wpojono mi dość wcześnie. Oczywiście rozumiałam
na swój dziecinny sposób, że życie ma swój kres. W szkole
zakonnice opowiadały o niebie, czyśćcu, otchłani i o piekle.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że moi starsi krewni "przeminą".
Tak właśnie moja rodzina omijała ten temat. Ludzie przemijali.
Odchodzili, by być z Bogiem. Spoczywali w pokoju. Tak więc
w pewien nieokreślony sposób zaakceptowałam fakt, że życie
doczesne jest tymczasowe. Mimo to, śmierć mojego ojca i braciszka
mocno mną wstrząsnęła. A zniknięcia Évangéline Landry po prostu
nie dało się wytłumaczyć w żaden sposób. Lecz za daleko wybiegam
w przyszłość.
Zaczęło się to tak. W dzieciństwie mieszkałam w południowej
części Chicago, na mało modnym, odległym przedmieściu dzielnicy
zwanej Beverly. Miejsce to zostało rozbudowane jako wiejskie
ustronie dla miejskiej elity po Wielkim Pożarze w 1871 roku.
Charakterystyczne dla niego były szerokie trawniki i ogromne
wiązy, a także irlandzkie klany katolickie, których drzewa
genealogiczne miały więcej gałęzi niż same wiązy. Nieco odrapane
Beverly w późniejszym okresie zostało odświeżone przez średniej
klasy przedstawicieli wyżu demograficznego z lat pięćdziesiątych,
poszukujących zieleni w sąsiedztwie śródmiejskiej dzielnicy
Loop. Nasz dom wybudowano jako gospodarstwo rolne. Antydatował
on wszystkie inne w sąsiedztwie. Wyposażony w zielone okiennice
o białych ramach, posiadał obudowaną werandę, starą pompę
z tyłu i garaż, który kiedyś zajmowały konie i krowy. Wspomnienia
związane z tym okresem i miejscem są szczęśliwe. Kiedy było
zimno, dzieci z sąsiedztwa jeździły na łyżwach na lodowisku
utworzonym za pomocą ogrodowych węży na pustej działce. Tatuś
podtrzymywał mnie, gdy jeździłam na łyżwach o podwójnym ostrzu
i za każdym razem, gdy upadałam, usuwał rozmokły śnieg z mojego
kombinezonu narciarskiego. W lecie graliśmy na ulicy w piłkę,
bawiliśmy się w berka lub w grę Red Rover. Razem z moją siostrą
Harry łapałyśmy świetliki do słoików z podziurawionymi zakrętkami.
Podczas niekończących się zim w środkowo-zachodniej części
kraju niezliczone ciotki i wujowie z rodziny
Brennanów gromadzili się przy kartach w naszym eklektycznie
sfatygowanym salonie. Zwyczaj ten nigdy nie ulegał zmianie.
Po kolacji mama wyciągała stolikiz szafy mieszczącej się w
holu, wycierała je z kurzu i rozkładała. Następnie Harry przykrywała
je białymi, lnianymi obrusami, a ja kładłam na środku talie
kart,serwetki i miski z orzeszkami ziemnymi.
Z nadejściem wiosny stoliki karciane zamieniano na fotele
bujane stojące na werandzie, a kanastę i brydża zastępowano
rozmowami. Nie rozumiałam z nich zbyt wiele. Komisja Warrena.
Zatoka Tonkińska. Chruszczow. Kosygin. Nie obchodziło mnie
to. Gromadzenie się osób, które miały taki sam jak ja model
struktury DNA w postaci podwójnej helisy, zapewniało mnie
o dobrobycie tak samo, jak grzechot monet w skarbonce z serialu
Bogate Biedaki znajdującej się na komodzie w mojej sypialni.
Świat był przewidywalny, pełen krewnych, nauczycieli, dzieci
takich jak ja, z gospodarstw domowych podobnych do mojego.
Moim życiem była szkoła St. Margaret, drużyna skautek, msze
niedzielne i letnie obozy dla dzieci. Potem zmarł Kevin, a
mój wszechświat siedmiolatki rozpadł się na kawałki zwątpienia
i niepewności. W moim postrzeganiu porządku świata śmierć
zabierała stare babki cioteczne z sękatymi, niebieskimi żyłami
i przezroczystą skórą. Nie chłopczyków o pyzatych, rumianych
policzkach.
Niewiele pamiętam z choroby Kevina. Jeszcze mniej z jego
pogrzebu. Harry, która wierciła się w ławce kościelnej obok
mnie. Plamkę na moich czarnych butach z lakierowanej skóry.
Po czym? Wydawało mi się to ważne.Wpatrywałam się w małą,
szarą plamę, uporczywie odwracając wzrok od rzeczywistego
świata roztaczającego się wokół mnie.Oczywiście zebrała się
rodzina. Ściszone głosy, kamienne twarze. Krewni ze strony
mamy z Karoliny Północnej. Sąsiedzi. Parafianie. Mężczyźni
z firmy
prawniczej taty. Nieznajomi. Głaskali mnie po głowie. Mamrotali
o niebie i aniołkach. Dom wypełniły zapiekanki i pieczywo
w foliowych opakowaniach. Zazwyczaj uwielbiałam kanapki z
odciętą skórką. Nie ze względu na tuńczyka i sałatkę jajeczną
pomiędzy kromkami chleba, ale z powodu czystej dekadencji
tego lekkomyślnego marnotrawstwa. Nie tego dnia. Nigdy więcej.
To dziwne, co może wpłynąć na człowieka. Śmierć Kevina zmieniła
więcej niż tylko mój pogląd na kanapki. Odmieniła również
całą scenę, na której żyłam moim życiem. Oczy mojej mamy,
zawsze dobre i często wesołe, stały się nieustannie błędne.
Podkrążone i osadzone głęboko w oczodołach. Mój dziecięcy
umysł nie był w stanie wytłumaczyć jej spojrzenia, widziałam
w nim jedynie smutek. Po latach zobaczyłam zdjęcie kobiety
z Kosowa, jej mąż i syn leżeli w prowizorycznych trumnach.
Zaiskrzyło mi w pamięci. Czy możliwe,
że ją znałam? Niemożliwe. Nagle zdałam sobie sprawę. Dostrzegłam
w niej tę samą przegraną i rozpacz, jaką widziałam w spojrzeniu
mamy.
Lecz nie tylko wygląd mojej matki uległ zmianie. Ona i tata już
nigdy więcej nie pili wspólnie koktajli przed kolacją ani nie
przesiadywali przy stole, rozmawiając i popijając kawę. Już
nie oglądali wspólnie telewizji, podczas gdy naczynia zmywały
się w zmywarce,a my z Harry ubierałyśmy się w piżamy. Wcześniej
uwielbiali seriale komediowe, spoglądali na siebie, gdy Lucy
lub Gomer robili coś zabawnego. Tato brał mamę za rękę i obydwoje
wybuchali śmiechem. Kiedy białaczka pokonała Kevina, cały śmiech
umknął.Mój ojciec również uciekł. Nie usunął się w ciche użalanie
się nad samym sobą, tak jak to w końcu uczyniła mama. Michael
Terrence Brennan, prawnik procesowy, biegły i ceniący rozkosze
życia człowiek, wycofał się wprost w butelkę dobrej irlandzkiej
whiskey. A właściwie wiele butelek. Początkowo nie zauważyłam
nieobecności taty. Tak jak stopniowo narastającego bólu, którego
początku nie jest się w stanie dokładnie określić; pewnego dnia
zdałam sobie sprawę, że taty po prostu nie było zbyt często
w domu. Obiady bez niego były coraz częstsze. Jego powroty coraz
późniejsze, aż w końcu zdawało się, że jego obecność w moim
życiu nie była niczym więcej jak niemal złudzeniem. Czasami
w nocy słyszałam odgłos chwiejnych kroków i zbyt głośno trzaskających
drzwi. Spuszczenie wody w toalecie. Potem cisza. Lub przytłumione
głosy dochodzące z sypialni rodziców, których intonacja wskazywała
na oskarżenia i złość. Do dnia dzisiejszego na dźwięk telefonu
dzwoniącego po północy przechodzą mnie dreszcze. Może jestem
panikarą lub po prostu realistką. Z doświadczenia wiem, że późne
telefony nigdy nie przynoszą dobrych wieści.Był wypadek. Aresztowanie.
Bójka.Telefon do mamy zadzwonił długie osiemnaście miesięcy
po śmierci Kevina. W tamtych czasach telefonymiały solidne dzwonki.
Nie polifoniczne z "Grillz" lub "Sukie in the
Graveyard".Obudziłam się z pierwszym rozbrzmiewającym dzwonieniem.
Usłyszałam drugie.
I ułamek trzeciego. Potem słaby dźwięk, po części krzyk, po
części lament, potem huk słuchawki uderzającej o drewno. Przerażona
naciągnęłam pościel po same oczy. Nikt nie przyszedł do mojego
łóżka.
Następnego dnia mama powiedziała, że był wypadek.Samochód taty
został zepchnięty z drogi. Nigdy nie wspomniała o raporcie policyjnym
i poziomie alkoholu we krwi - 0,27. Szczegóły podsłuchałam.
W wieku siedmiu lat podsłuchuje się instynktownie. Pogrzeb taty
pamiętam jeszcze słabiej niż Kevina. Brązowa trumna ozdobiona
stroikiem z białych kwiatów. Niekończące się mowy na cześć zmarłego.
Stłumiony
płacz. Mama podtrzymywana przez dwie ciotki. Psychotycznie
zielona trawa na cmentarzu. Krewni mamy tym razem przybyli
jeszcze liczniej.
Rodziny Daessees. Lees. Kuzyni, których imion nie pamiętałam.
Ukradkiem podsłuchałam, jakie mają plany. Mama musi przeprowadzić
się z dziećmi z powrotem do domu. Lato, które nadeszło
po śmierci taty było najgorętszym w historii Illinois. Tygodniami
utrzymywała się temperatura dziewięćdziesięciu stopni Fahrenheita.
Pomimo zapewnień meteorologów o efekcie chłodzenia jeziora Michigan,
byliśmy zbyt daleko od wody, zasłonięci zbyt wieloma budynkami
i zbyt dużą ilością cementu. Podmuch wiatru od jeziora nie dochodził
do nas. W Beverly włączaliśmy wentylatory, otwieraliśmy okna
i pociliśmy się. Z Harry spałyśmy na składanych łóżkach, na
osłoniętej werandzie. Przez czerwiec aż do lipca babcia Lee
prowadziła telefoniczną kampanię "powrót do Dixie".
Kuzyni z rodziny Brennan wciąż pojawiali się w domu, teraz jednak
w pojedynkę lub dwójkami, mężczyźni ze spoconymi
pachami, kobiety w bawełnianych sukienkach bezwładnie opadających
na ich ciała. Rozmowy były ostrożne, mama zdenerwowana i zawsze
na skraju łez. Ciocia lub wujek głaskali ją po ręce. Zrób to,
co najlepsze dla ciebie i dla dziewczynek, Daisy. Na swój dziecięcy
sposób wyczuwałam nowy rodzaj nerwowości w tych rodzinnych wizytach.
Rosnącą irytację, że opłakiwanie mija i życie rozpoczyna się
na nowo. Odwiedziny przekształciły się w nocne czuwanie, nieprzyjemne,
lecz konieczne. Michael Terrence był jednym z tych, którym przyszło
we właściwy sposób rozwiązać sprawę wdowy i jej dzieci. Śmierć
była również przyczyną zmian w moim życiu towarzyskim. Dzieci,
które znałam od zawsze, teraz stroniły ode mnie. Kiedy spotykaliśmy
się przez przypadek, spuszczały wzrok. Zawstydzone? Zakłopotane?
Bojące się skazy? Większość wolała trzymać się z daleka.
Mama nie zapisała nas na obóz letni, więc z Harry spędzałyśmy
długie, parne dni we dwie. Czytałam jej opowiadania. Grałyśmy
w gry planszowe, wymyślałyśmy przedstawienia kukiełkowe lub
chodziłyśmy do Woolwortha na 95. Ulicę po komiksy i colę waniliową.
Przez te tygodnie na stoliku przy łóżku mamy powstała mała
apteczka. Kiedy schodziła na dół, oglądałam małe buteleczki
z nierównymi, białymi nakrętkami i starannie wydrukowanymi
etykietkami. Potrząsałam nimi. Spoglądałam do środka przez
żółty i brązowy plastik. Maleńkie kapsułki sprawiały, że w
klatce piersiowej czułam niepokój. Mama podjęła decyzję w
połowie lipca. A może babcia Lee podjęła ją za nią. Słuchałam,
gdy mówiła do braci i sióstr taty. Głaskali ją po ręce. Może
tak będzie najlepiej, mówili, sprawiając wrażenie jakich?
Zadowolonych? Czujących ulgę? Cóż siedmiolatka wie o podtekstach?
Babcia przyjechała tego samego dnia, w którym na podwórku
stanął szyld. W kalejdoskopie wspomnień widzę, jak wysiada
z taksówki, stara kobieta, chuda jak strach na wróble, o guzowatych
i wysuszonych jak u jaszczurki dłoniach. Tamtego lata miała
pięćdziesiąt cztery lata. W ciągu tygodnia spakowaliśmy wszystko
do Chryslera Newport, którego tato kupił jeszcze przed rozpoznaniem
choroby u Kevina. Babcia prowadziła. Mama pilnowała drogi.
Siedziałyśmy z siostrą z tyłu. Pośrodku powstała przegroda
z kredek i gier, która wytyczała granicę terytorialną.
Dwa dni później dotarłyśmy do domu babci w Charlotte. Otrzymałyśmy
z Harry sypialnie na górze, z tapetą w zielone paski. Szafa
śmierdziała naftaliną i lawendą. Obie obserwowałyśmy, jak
mama wieszała nasze sukienki na wieszakach. Zimowe sukienki
na przyjęcia i do kościoła. Jak długo tu zostaniemy, mamo?
Zobaczymy. Wieszaki delikatnie zastukotały. Czy będziemy tu
chodzić do szkoły? Zobaczymy.Następnego ranka podczas śniadania
babcia zapytała,czy chciałybyśmy spędzić na plaży resztę lata.
Spojrzałyśmy z siostrą na nią znad płatków Rice Krispies,
oszołomione olbrzymimi zmianami, które wywracały nasze życie
do góry nogami. - Oczywiście, że tak - powiedziała. Skąd wiesz,
czego bym chciała, a czego nie? Pomyślałam. Nie jesteś mną.
Oczywiście miała rację. Babcia zwykle miała rację. Ale nie
o to chodziło. Podjęto następną decyzję, a ja nie miałam na
nią wpływu. Dwa dni po tym, jak przybyłyśmy do Charlotte,
nasza mała grupka znowu usadowiła się w Chryslerze, a babcia
przy kierownicy. Mama spała, budząc się jedynie, kiedy jazgot
opon komunikował przejście asfaltu w bruk.Podnosiła wtedy
głowę z oparcia. Nie odwracała się do nas. Nie uśmiechała
się i nie śpiewała "Pawleys Island, nadchodzimy!",
tak jak robiła to w szczęśliwszych czasach. Po prostu osuwała
się z powrotem na siedzenie.Babcia głaskała ją po ręce, kopia
gestu używanego przez Brennanów. "Wszystko będzie dobrze",
mówiła łagodnym głosem, zaciągając identycznie, jak robiła
tojej córka. "Uwierz mi, kochana Daisy". "Wszystko
będzie
dobrze".I było dobrze, gdy poznałam Evangeline Landry.
I przez następne cztery lata. Aż do momentu, kiedy Evangeline
zniknęła.
Cd. w książce...
|
:: Beletrystyka
:: Podręczniki
:: Wspomnienia
:: Kryminały
:: Inne
:: Po angielsku
W dziale "Popularne":
:: As w rękawie
:: Adwokat
:: Colorado Kid
:: Cień znad jeziora
:: Decathexis
:: Deja Dead
:: Diabelska przypadłość
:: Giń
:: Kryminały
:: Krwawe zbrodnie
:: Komisarz Maciejewski
:: Kości w proch
:: Koszmar na miarę
:: Nagie kości
:: Największa przyjemność świata
:: Okruchy śmierci
:: Predator
:: Poniedziałkowa żałoba
:: Pogrzebane tajemnice
:: Śmiertelny koktajl
:: Śmierć za dnia
:: Ślad
:: Uwikłany
:: Wyspa Psów
:: Zegarmistrz
:: Zabójcza podróż
:: Zakopane: Luftkurort 1940
|