 |
Jacek Dąbała
DIABELSKA PRZYPADŁOŚĆ
Gdy olśniewająca URODA idzie w parze z DIABELSKIM
charakterem STRZEŻ SIĘ!
Efekt eksperymentu zapewne zaskoczył hitlerowskiego
lekarza, który OPĘTANY niebezpieczną miłością, stworzył
kobietę PIĘKNĄ i bezwzględną.
Maria, nieświadoma swojego pochodzenia, zamienia życie
innych w prawdziwe PIEKŁO.
Przekonasz się, co może uczynić w obronie swojego
najlepszego przyjaciela, a kiedy stanie na Twojej
drodze, lepiej, żeby nie uznała Cię za swojego wroga...
ZABÓJCZO piękna.
DIABELNIE skuteczna.
PIEKIELNIE inteligentna.
|
Zapraszamy na spotkania autorskie:
- 16 stycznia 2009r. godz.
17.00 Mała sala Chatki Żaka, ul.Radziszewskiego 16, Lublin
- 21 stycznia 2009r. godz. 18.00 KUL Wydział Humanistyczny
Sala CN 208, Al. Racławickie 14, Lublin
Jacek Dąbała urodził się w Warszawie.
Jest polskim specjalistą w zakresie mediów i literatury, profesorem
na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jako dziennikarz telewizyjny
prowadził m.in. programy informacyjne, wywiady, magazyny kulturalne,
studia wyborcze, realizował reportaże, filmy dokumentalne,
newsy i teledyski. Wykłada m.in. warsztat dziennikarski i
gatunki dziennikarskie, teorię i praktykę creative writing,
retorykę dziennikarską, współczesną literaturę światową i
polską, aksjologię mass mediów, dramaturgię w komunikacji
medialnej, teorię literatury oraz sztukę autoprezentacji w
telewizji. Jest współautorem scenariusza do jednego z najgłośniejszych
polskich filmów, pt. Młode wilki (1995). Opublikował
dziewięć powieści (m.in. Telemaniak, Pieszczochy losu,
Złodziej twarzy, Ryzykowny pomysł, Największa
przyjemność świata) oraz tragifarsę polityczną Mechanizm.
Za powieść Pieszczochy losu otrzymał w 1997 r. Nagrodę Literacką
im. B. Prusa. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich,
Polskiej Akademii Filmowej i Polskiego Towarzystwa Komunikacji
Społecznej.
Przeczytaj fragment ksiażki:
Kierowca taksówki uśmiechnął się w lusterku
i w ten sposób uratował swoje życie. Nie był ani przystojny,
ani młody, ani sympatyczny. Nie wzbudzał żadnych uczuć. Po
prostu wykrzywił usta i pokazał przez chwilę żółte zęby. To
wystarczyło, aby jego pasażerka, Maria Herburtt, zobojętniała
i zainteresowała się ulicą. Tysiące świateł, dziesiątki pojazdów,
śpieszący się ludzie i objazdy - tak zaczynała zapamiętywać
Berlin. Miasto przypominało kogoś, kto po zapaści łapczywie
chwyta ustami powietrze. Kobieta kątem oka widziała olbrzymi
bukiet róż, który starannie zapakowała w gruby papier. Kwiaty
leżały obok niej i wypełniały wnętrze taksówki intensywnym
aromatem. Gdyby nie czekające ją spotkanie i zdrowy rozsądek,
z przyjemnością przestałaby nad sobą panować. Powstrzymała
się jednak i mocno zacisnęła uda. W ten sposób nauczyła się
zwalczać swoją potrzebę orgazmu.
Tylko ona wiedziała, ile wysiłku ją to w tym momencie kosztowało.
Szczególnie gdy zapach róż niósł zapowiedź czegoś wyjątkowego.
Uśmiechnęła się, jakby chciała dotknąć własnej wyobraźni.
Mijali rusztowania i wykopy. Samochód podskakiwał na nierównościach,
a jej pęcherz stawał się ciężki i zaczynał dokuczać. Przypomniała
sobie chwile, w których taka potrzeba była przez nią załatwiana
na miejscu. Nauczyła się tego kilka lat po wojnie w podmiejskim
polskim szpitalu. Wystarczyło rozluźnić mięśnie, wmówić sobie,
że wszystko odbywa się tak jak należy i było po wszystkim;
bez żadnego poczucia wstydu. Z rozrzewnieniem spojrzała w
dół. Teraz nie mogła sobie na coś takiego pozwolić. Wiedziała,
że musi wywrzeć dobre wrażenie. Dlatego właśnie założyła szary
płaszcz z wielbłądziej wełny, biały, jedwabny szalik, pończochy
ze staromodnym szwem, skórzane rękawiczki oraz czarne,
angielskie buty na niskim obcasie. Jej głowę przykrywał niewielki
kapelusz bez żadnych ozdób. Mimo ukończonych pięćdziesięciu
pięciu lat sylwetkę nadal miała smukłą, a lekko
posiwiałe włosy zachowały swój puszysty wygląd. Rysy twarzy
również pozostały prawie nienaruszone: zdecydowane,
klasyczne, mieszające inteligencję i zmysłowość.
Kierowca zahamował gwałtownie i przeklął pod nosem. Nozdrza
Marii Herburtt drgnęły nerwowo, a jej wzrok zatrzymał
się na szyi mężczyzny. Skrzywiła się z odrazą, widząc nierówno
ostrzyżone włosy, wyraźną już łysinę i tłusty kark, wylewający
się na kraciasty kołnierzyk koszuli. Przez chwilę studiowała
wygląd grubych rąk na kierownicy. Paznokcie
taksówkarza były za długie, a ich kształt prostacki. Uniosła
brwi i wydawało się, że za moment podejmie jakąś ważną decyzję.
- Róże... - odezwał się nagle kierowca. - Moja żona też je
lubi.
Maria Herburtt mlasnęła z niesmakiem, ale postanowiła wytrzymać
do końca. Barwa głosu mężczyzny przypo minała jej szum wody
spuszczanej w toalecie. W dodatku powiedział coś, co wydawało
się całkowicie zbędne. Nienawidziła banału i starała się go
unikać. Powstrzymana przyjemność, przepełniony pęcherz i mówiący
banały taksówkarz sprawiły, że zaczęła nucić pod nosem swoją
ulubioną piosenkę I wanna hold your hand . Atmosfera
stała się ciężka i należało ją za wszelką cenę rozładować.
Niestety, kierowca - co prawie ją dobiło - zaczął śpiewać
razem z nią. Jego niemiecki akcent nadawał angielskim słowom
twardy i pospolity charakter. Kiedy kobieta zdecydowała się
przerwać irytującą sytuację, samochód zatrzymał się. Miała
świadomość, że aż trzykrotnie ofiarowała berlińskiemu
taksówkarzowi najcudowniejszy prezent: życie. Kiedy płaciła
za przejazd, nagle zmieniła zdanie. Z troską spojrzała na
grube dłonie taksówkarza i podsunęła w jego kierunku kwiaty.
Schował pieniądze i zdziwiony podniósł brwi.
- Proszę sobie jedną wybrać - odezwała się wystudiowanym szeptem.
- Dla żony...
Kierowca nie zawahał się. Sięgnął po różę i ostrożnie, kalecząc
się kolcami, wysunął ją z bukietu. Powąchał płatki, przymykając
z rozkoszą oczy, po czym położył kwiat na siedzeniu i szybko
wybiegł z samochodu. Ze sztuczną grzecznością otworzył drzwi
i pomógł jej wysiąść. Mówił przy tym jakieś komplementy, ale
kobieta nie odezwała się więcej. Przestała go zauważać. Jego
czas był już policzony.
Oddaliła się sprężystym krokiem, kołysząc biodrami jak dwudziestolatka
i trzymając wysoko podniesioną głowę.
Weszła w bramę niskiego, przedwojennego budynku i odnalazła
na domofonie nazwisko doktora Waltera Festa. Nie obchodziło
jej ani starannie odnowione wejście, ani dekoracyjne gzymsy,
ani dobrze zachowane ślady starego malowidła na ścianie. Nacisnęła
guzik domofonu i szybko cofnęła palec. Wiedziała, że Fest
mieszkał w tym budynku jeszcze przed wojną. Wyobraziła sobie,
ile rąk dotykało tych przycisków i wstrząsnęło nią obrzydzenie.
Przemknęło jej przez głowę, że większość tamtych ludzi rzadko
się myła i nie używała dezodorantów. Tak zresztą chciała widzieć
przysłowiową niemiecką czystość - złośliwie i bez żadnej litości.
Poczuła silne ukłucie w dole brzucha. Musiała natychmiast
skorzystać z toalety. Z zazdrością popatrzyła na idącą ulicą
matkę z dzieckiem. Gdyby nie głos w domofonie, być może podbiegłaby
i wyrwała jej torbę z pampersami. Teraz żałowała, że przed
podróżą sama nie założyła sobie pieluchy.
- Kto tam? - Doktor Fest miał gruby i nieco zachrypnięty głos.
Tak mógł mówić ktoś, kto po wielu latach pracy kończył karierę
spikera radiowego. W jego słowach niemalże
fizycznie wyczuwała zmęczenie.
- Maria Herburtt - odpowiedziała głośniej niż miała w zwyczaju.
Brzęk otwieranych drzwi zachęcił ją do pośpiechu. Z różami
w rękach pokonywała po trzy schodki, widząc w wyobraźni już
tylko sedes. Doktor Fest stał w drzwiach mieszkania i ze zdumieniem
patrzył na wbiegającą po schodach kobietę. Przytomnie odsunął
się na bok i chwycił wepchnięte mu prawie na siłę kwiaty.
- Przepraszam... - usłyszał w przelocie. - Toaleta?
- Po lewej... - odpowiedział prawie automatycznie.
Część płatków opadła mu na rękaw marynarki, a pokłute
kolcami dłonie nie miały czasu zareagować. Z niedowierzaniem
patrzył na mijającą go kobietę i ściągane w pośpiechu
rękawiczki. Potem stał przez chwilę w bezruchu i nasłuchiwał
odgłosów z łazienki. Powoli, jakby smakując tę dziwną wizytę,
liczył sekundy. W końcu zamknął drzwi i udał się do salonu.
Po drodze rozwijał z opakowania róże. Sycząc z bólu, wstawił
je do wazonu, a papier wyrzucił do kosza pod ścianą. Kiedy
siadał na kanapie, pojawiła się Maria Herburtt. Z kapeluszem
w dłoniach zbliżała się do fotela i uważnie przyglądała doktorowi.
Zbyt uważnie. Walter Fest milczał i czuł narastające napięcie.
Zauważył, że ze środka kapelusza wystawały rękawiczki. Przez
chwilę żałował, że nie ma przy sobie pistoletu. Kobieta zatrzymała
się i nie przestawała badać wzrokiem twarzy mężczyzny.
- Nie rozumiem... zaczął niepewnie. Widać było, że jeszcze
się wahał, że nie ułożył sobie wszystkiego tak, jak miał w
zwyczaju. Wizyta, mimo że umówiona, rozdrażniła go i na swój
sposób przestraszyła. Początkowo miał zamiar uniknąć spotkania,
później jednak wspomnienia i ciekawość
zwyciężyły. Doktor Fest uznał, że dziewięćdziesiąt dwa lata
to wiek, w którym nie może mu już nic grozić. Starał się nie
wracać myślami do przeszłości. Teraz patrzył na żywy obraz
swojej dawnej miłości i nie wiedział, od czego powinien zacząć.
Czuł zdenerwowanie, a zarazem zachwyt i nostalgię.
- Jestem Maria Herburtt. - Kobieta raz jeszcze przedstawiła
się, poprawiając płaszcz.
|
:: Beletrystyka
:: Podręczniki
:: Wspomnienia
:: Kryminały
:: Inne
:: Po angielsku
W dziale "Popularne":
:: As w rękawie
:: Adwokat
:: Colorado Kid
:: Cień znad jeziora
:: Decathexis
:: Deja Dead
:: Diabelska przypadłość
:: Giń
:: Kryminały
:: Krwawe zbrodnie
:: Komisarz Maciejewski
:: Kości w proch
:: Koszmar na miarę
:: Nagie kości
:: Największa przyjemność świata
:: Okruchy śmierci
:: Predator
:: Poniedziałkowa żałoba
:: Pogrzebane tajemnice
:: Śmiertelny koktajl
:: Śmierć za dnia
:: Ślad
:: Uwikłany
:: Wyspa Psów
:: Zegarmistrz
:: Zabójcza podróż
:: Zakopane: Luftkurort 1940
|